Dynamic Glitter Text Generator at TextSpace.net

poniedziałek, 7 maja 2012

" NIC SIĘ NIE DZIEJE "

To co tu piszę
to taka ściema,
która wyssana
żywcem od Lema.


Wyszedłem z domu
o ósmej rano,
bo znów się działo
ze mną tak samo.

Tak jak przed wczoraj
i tydzień temu,
czułem niepokój
i nie wiem czemu.

Ciągle się lękam,
czegoś się boję
i mam wrażenie
że jest nas troje.

Jeden jest silny
i trzyma władze,
z drugim ostatnio
sobię nie radzę.

Gdy sam próbuję
przejść do rządzenia,
nic wtedy nie mam
do powiedzenia.

Kiedy tak bardzo
pragnę wytchnienia,
drugi ma wizje
i urojenia.

Pierwszy konkretny
jest i dojrzały,
drugi choć silny,
to zniewieściały.

Siła drugiego
z tego wynika,
że ma na punkcie
pierwszego bzika.

Często się także
na ogół zdarza,
że drugi nawet
nad nim przeważa.

Weźmy przykładem
pewne zdarzenie,
co się nadaje
już na leczenie.

Kiedyś spostrzegłem
całkiem niechcąco,
że siku robię
teraz siedząco.

Również stwierdziłem
bez dyskusyjnie,
że bóle miewam
menstruacyjne.

A przy zakupach
w różnych sklepikach,
wrzucam podpaski
wciąż do koszyka.

Wstydu przede mną
obaj nie mają,
w nocy do siebie
ciągle wzdychają.

Wydając przy tym
ochy i achy,
chętnie bym poszedł
sypiać do szafy.

Problem zaniosłem
raz do lekarza,
lecz stwierdził krótko.
- Rzadko się zdarza!

- Na ogół chorych
przychodzi dwoje.
Lecz nie pamięta
by przyszło troje.

Był specjalistą
dobrym podobno,
lecz chciał nas leczyć
wszystkich osobno.

Byłem tym faktem
dość zawiedziony,
bo tylko jeden
ubezpieczony.

Po radę byłem
u egzorcysty,
lecz mi przedstawił
zamiar nieczysty.

Chciał potraktować
ich jak demony,
musiałem podjąć
się ich obrony.

Przecież mi w gruncie
nie przeszkadzali,
byle mi spokój
święty dawali.

Z podaniem byłem
w administracji,
o większy metraż
lokalizacji.

I wyjaśniłem
zwięźle i jasno,
że w kawalerce
trochę nam ciasno.

Na metraż większy
nie mam co liczyć,
radę dostałem
że muszę przytyć.

Więc dla nich obu
trochę przytyłem,
bo w końcu bardzo
ich polubiłem.

Psychiatrę obok
mam po sąsiedzku,
twierdzi że przejdzie
po pierwszym dziecku.

I tak czekamy
sobie we troje.
Jak w czwórkę będzie?
Tego się boję!

....................................

Różne oblicza
my ludzie mamy.
Ile nas w sobie?
wiedzy nie mamy.

Wiedzy o sobie
nam nie potrzeba,
w butach wejść chcemy
prosto do nieba.

Lecz gdy pod zadkiem
ogień się wznieci,
wychodzi drugi,
a za nim trzeci.

I aurolka
nad głową gaśnie
i stoi człowiek
prawdziwy właśnie.

I stoi nagi,
z cnót rozebrany
tak jak był z raju
kiedyś wygnany.

wtorek, 17 kwietnia 2012

" ANIA "

Na pamiątkę wspólnych dwóch lat w liceum, Ani z sekretariatu wiersz ten dedykuję.

Wiele jest o niej
w literaturze,
bili się o nią
z niemcem na górze.

Do niej wzdychali
krzepcy poeci,
choć wiele z tego
poszło na śmieci.

Modły wznosili
i dalej wznoszą,
często o bzdety
usilnie prosząc.

Tworzą, śpiewają
o niej piosenki,
jaki to urok
jest u niej wielki.

I każda z nich
jest dla nich jedyna,
cudo, nad cudo,
dziewka malina.

A ja wam mówię
twórcy z baroku,
napewno byście
doznali szoku.

Jak byście żyli
śląscy ułani,
byłby tam pokój,
na górze Ani.

I wy poeci,
tak zakochani,
amorem byście
byli naćpani.

A rozmodleni
do świętej Anny,
chętnie pozbyli,
by się sutanny.

Znam ją przysięgam,
w weekend widuję,
a potem cały
tydzień choruję.

Jak tylko oczy
męskie zobaczą,
to przy niej płoną,
i w koło skaczą.

Bo jest kobietą
nietuzinkową,
i ma urodę
dość wyjątkową.

Uroda u niej,
rzekłbym bajeczna,
ma na czym siedzieć,
pierś pełnomleczna.

I tryska przy tytm
dobrym humorem,
a ciepło wokół
jest jej wytworem.

Ujmę to wszystko
w tym jednym zdaniu,
fajna dziewczyna
jest z Ciebie Aniu.

czwartek, 12 kwietnia 2012

" CUDOWNE LATA "

Życie zatarło cierpienia ślady,
tylko w wspomnieniach ukryte blizny.
Noc przeminęła i świt już blady,
odkrył na skroniach ślady siwizny.

Cudowne młode minione lata,
jak by się dzisiaj bardzo przydały,
człek by wyruszył na podbój świata
ale je wichry z sobą porwały.

Wiosna piękniejsza, jak by w tym roku,
ptaki weselsze, jakoś się zdaje,
życzliwsi ludzie na każdym kroku
a los wciąż karty dobre rozdaje.

Nic się nie wali na siwą głowę,
smutki ciężarem nie przygniatają
i choć wywiało życia połowę,
to się wciąż figle człeka trzymają.

Ile tchu w piersi, ciągle do przodu,
by coś nowego odkryć przed sobą,
czego nie było nigdy za młodu,
to się pojawia nagle przed tobą.

- Cudne!
- Wspaniałe!
Ktoś się zachwyci.
A może zwykłe ?
Inny oceni.
Ważne jest jednak szczęście pochwycić,
niech trwa jak byt ten, twój na tej ziemi.

wtorek, 10 kwietnia 2012

" SIEDEM I PÓŁ DNIA "

Siedział Pan Bóg zasmucony,
bo w królestwie nudą wiało,
wszędzie grzeczne wciąż anioły
i nic złego się nie działo.

Wszyscy tylko Go kochali,
ani krzty głupoty,
żadnych trosk Mu nie stwarzali,
zabrał się więc do roboty.

I się zawziął dnia pierwszego,
stworzył niebo ku wygodzie,
zaraz po nim stworzył ziemię,
umoczoną jeszcze w wodzie.

I popatrzył okiem stwórcy,
na stworzony właśnie świat,
wszędzie ciemność i pustkowie,
tylko hulał zimny wiatr.

Wtedy słowa te wymówił.
- Niech się światłość teraz stanie.
A gdy stwierdził że to dobre,
na dziś skończył już stwarzanie.

A na drugi dzień o świcie,
zaczął ostre rozdzielanie,
przygotować świat pod życie,
to dość trudne jest zadanie.

I utworzył Bóg sklepienie,
rozdzielając wszelkie wody
i zakończył dzień uznaniem,
bo do tego miał powody.

Kiedy nowy dzień się budził,
znów rozpoczął rozdzielanie,
przyszłym formom wszego życia,
robił miejsce na mieszkanie.

I utworzył kilka lądów
i dość spory akwen mórz,
lądy pokrył roślinami
i dzień trzeci minął już.

A to wszystko dobre było,
nie omieszkał zauważyć,
to co Mu się wymarzyło,
już częściowo mógł wprowadzić.

Dnia czwartego spojrzał w niebo,
nieco puste jakieś było
i wiadomym Mu sposobem,
szybko więc się zagwieździło.

Tak podzielił pory roku,
noce, dni i lata,
żeby jakiś był porządek,
stworzonego świata.

A na piąty dzień o świcie,
zaczął z wielkim animuszem.
- Czegoś mi tutaj brakuje,
stworzyć więc to teraz muszę.

I powstały ptaki, gady,
ryby, morskie stwory
i nakazał się rozmnażać,
choć stworzył potwory.

Tak ten piąty dzień upłynął,
przyszedł po nim całkiem nowy,
gdy podziwiał to co stworzył,
przyszło nagle Mu do głowy.

Żeby stworzyć zwierze wszelkie,
różnorodno - gatunkowo
i tak akt ten znów stworzenia,
jął rozgrywać sie na nowo.

I powstało zwierze dzikie
i rodzajów jego wiele
i Pan na tym chciał zakończyć,
bo przed sobą miał niedzielę.

Lecz refleksja Go dopadła.
Czemu służyć miały trudy?
Jeszcze coś by musiał stworzyć,
by nie cierpieć wiecznej nudy.

I tak stworzył Bóg człowieka,
by w wieczności ubaw miał
i w napięciu ciągle czekać,
co nabroi jeszcze tam.

I dał ziemie człowiekowi
i władanie po wsze czasy
i to wszystko dobre było,
człowiek, góry, morza lasy.

I odpoczął Bóg na zajutrz,
po tym wielkim, cieżkim trudzie
ale Mu się przypomniało,
że się muszą mnożyć ludzie.

Wiec co rychlej po niedzieli,
zabrał żebro Adamowi
i ulepił mu kobitę,
lub niewiastę, jak kto woli.

No i wtedy się zaczęły,
rozmaite, różne zgrzyty,
między Bogiem i Adamem,
a to z winy tej kobity.

Dał nam Pan Bóg dobry w darze,
posiadanie własnej woli,
teraz przez nas się stresuje
i Go często głowa boli.

Siedzi sobie Pan Bóg w niebie
i w ogóle się nie nudzi,
a gdyby, choćby, nawet,
to od czego ma swych ludzi.

piątek, 6 kwietnia 2012

" RUDZIELEC "

Wiewiórko moja. Ach!
Dzbanuszku złoty. Ach!
Jak jeszcze Ci orzeszki dam
i z domu dziuple zrobię nam.
Czy wejdziesz pod mój dach?


Pewna panna ruda była,
bardzo młoda, urokliwa,
wszelkich zalet miała sto.
Bardzo mi się podobała,
lecz mnie zwrokiem omijała,
bardzo mnie smuciło to.
Miała przy tym fajne piegi,
niweczyła me zabiegi,
a mnie tak kręciło to.
Ale się tym nie zrażałem,
mimo wszystko ją kochałem,
Ach! Kochałem że ho, ho.


Wiewiórko moja. Ach!
Wisieńko słodka. Ach!
Jak zacznę może śpiewać Ci.
Czy stanie się, co mi się śni,
we wszystkich moich snach?


W końcu sobię pomyślałem,
gdy pomysłów już nie miałem,
że nie będzie z tego nic.
Już przestałem adorować,
już zacząłem rezygnować,
a to się okazał pic.
Ona wszystko dostrzegała,
w niepewności mnie trzymała,
tak bawiła ze mną się.
Wkrótce było ślubowanie,
miłość, wierność i dotrwanie,
powiedziała. - Biorę cię.


Wiewiórko moja. Ach!
Słoneczko moje. Ach!
Jak słodko przy twym boku być
i razem tak cudownie żyć,
i tak po całych dniach.

czwartek, 29 marca 2012

" KOT "

Szału dostałaś,
kota zabrałaś,
- rzekłaś nie kocham cię.
Biedne kocisko,
tu miało wszystko,
tu dobrze czuło się.



Z progu powracasz,
wazon przewracasz,
a taki piękny był.
Wściekłość cię bierze,
tłuczesz talerze,
do wyczerpania sił.

Bierzesz walizy,
do analizy,
czy wszystko w środku jest.
Mówisz że jutro,
przyjdziesz po futro
i robisz męski gest.

Będziesz przychodzić,
na nerwy szkodzić.
Na co to, kurza twarz?
Nie przychodź jutro.
Na co ci futro?
Ciepłego kota masz.

Siedź u mamusi,
skoro już musisz,
fartuchem otrzyj łzy.
Siedź tam do zimy,
wypłacz me winy,
jaki to jestem zły.

Tak się starałem,
rano wstawałem,
wieczorem kładłem się.
Brałaś wypłaty,
ja dwa etaty,
by zadowolić cię.

Zazdrość cię zżera,
jasna cholera,
fantazja gubi cię.
Niby ładniejsza,
niby smuklejsza,
zgrabniej porusza się.

A ja dziewczyno,
ciebie jedyną,
tylko w mym sercu mam.
Twoje wałeczki,
pulchne łapeczki,
i nie chcę żadnych zmian.

Lubie gdy siadasz
i pączki jadasz,
bardzo mnie kręci to.
Lecz trochę smutno,
że na to futro,
odeszło norek sto.

Nie rób głupoty,
wróć do idioty,
będziesz spokojnie tyć.
Bo ten idiota,
bez tego kota,
będzie na umór pić.

poniedziałek, 26 marca 2012

" V i P "

Do pociągu sobie włażę,
zatrzaskując mocno drzwi,
do Krakowa nim pojadę,
będzie w nim wygodnie mi.

To z Hamburga intercity,
expresowo sobie gna,
już dojechał do Katowic,
a w Krakowie metę ma.

Skorzystałem z toalety,
by w podróży spokój mieć,
gdy wyszedłem to niestety,
już pod drzwiami czekał cieć.



- Czy bilecik pan posiada,
czy bilecik pan swój ma,
w razie czego pan wysiada,
chyba że mi pan coś da.

- Ja biletu nie posiadam
i funduszy u mnie brak,
a ten pociąg się zatrzyma,
tam gdzie gród założył Krak.

Lecz z upartym rewizorem,
ciężka sprawa mówię wam,
mam przed jakimś semaforem,
mu wysiadać, właśnie tam.

Więc mu tramwaj pokazałem,
co pod okiem pętle miał,
i na czole zakreśliłem,
jak okrężną trase miał.

Więc pułkownik już odpuścił
i sierżanta obrał dryg,
bo mi bilet kredytowy,
już wypisze teraz w mig.

- Pisz pan bilet kredytowy,
pisz pan bilet trala la,
lecz meldunku nie posiadam.
I co będzie? U ha ha.

Pan dowódca wyczerpany,
zawiedzioną mine miał,
mym przypadkiem umęczony,
w bezradności chwilę trwał.

Potem mówi niech pan siada,
bo tu każdy miejsce ma,
są tu same rezerwacje
i godzinę podróż trwa.

Więc usiadłem w tym fotelu,
co zagłówki białe miał,
poprawiłem też oparcie,
by wygodę lepszą dał.

A za oknem świat się zmieniał,
pola, łąki, zieleń wzgórz,
ja jechałem bez biletu,
tym pociągiem kwadrans już.

Nagle przedział się otwiera
i z wózeczkiem wjeżdża gość.
- Może kawkę lub herbatkę,
może ze słodyczy coś?

Patrzę z miną roztargnioną,
chcę przeczący zrobić gest,
a on wtedy mi powiada,
że w biletu cenie jest.

Więc kawusię zamówiłem,
żeby mi dodała sił
i śmietankę i cukierek
i w komplecie wafel był.

Jadę sobię do Krakowa,
jadę sobię jak ten ViP.
Oni mogą? Ja nie mogę?
A biletu nie ma nikt.

A gdy podróż się kończyła,
gdy w Krakowie wysiadałem,
rozejżałem się po półkach.
Nie! Bagażu też nie miałem.


Wsiądź do pociągu expresowego,
wsiądź bez biletu, nie dbaj o niego,
może mieć będziesz ViP-a sąsiada,
co awansował na darmozjada.

" LILIPUT "

Siedem kurek mam w kurniku,
ósmy kogut liliput,
wszystkie kury są normalne,
a on mały trochę ciut.

Wszystkie kury jaja niosą,
a on nosi nawet dwa
i czerwony ma grzebyczek
i zielone piórka ma.


Mój kogucik, lilipucik
zawsze radę sobie da,
obowiązki liczne związki,
w tym kurniku zawsze ma.

Grzebie dziury, gniecie kury,
wszystkie je dla siebie ma
i na grzędzie, siedzą wszędzie,
potem mi te jaja da.


Dokupiłem kurkę sobię,
żeby więcej jajek mieć,
lecz z kogutem spać nie chciała
i nie chciała jajec nieś.

Wszystkie kury wyśmiewała,
że domowe wszystkie są,
a kogutem pogardzała,
odejść chciała wkrótce stąd.


Mój kogucik, lilipucik,
zawsze radę sobie da,
obowiązki, liczne związki,
w tym kurniku zawsze ma.

Grzebie dziury, gniecie kury,
wszystkie je dla siebie ma
i na grzędzie, siedzą wszędzie,
potem mi te jaja da.


Taki mały, niepozorny,
ale nerwus z niego był,
zaczął ganiać wielką damę,
co miał w nogach tylko sił.

I wydziobał z kurzej głowy,
te maniery i głupoty,
więc musiała kura ulec
i się zabrać do roboty.


Mój kogucik, lilipucik,
zawsze radę sobie da,
obowiązki, liczne związki,
w tym kurniku zawsze ma.

Grzebie dziury, gniecie kury,
wszystkie je dla siebie ma,
i na grzędzie, siedzą wszędzie,
potem mi te jaja da.


Osiem kurek mam w kurniku,
a dziewiąty liliput,
wszystkie kury są normalne,
a on mały trochę ciut.

Osiem kurek jaja nosi,
a on nosi nawet dwa
i czerwony ma grzebyczek
i zielone piórka ma.

piątek, 23 marca 2012

" TO NIC "

Miałem kiedyś wszystko prawie,
to mnie jednak nie cieszyło,
nic mi szczęścia nie dawało,
bo nie moje wszystko było.

Cudzym życiem obciążony,
nie swimi problemami,
rzadko mając swoje własne,
własne troski też czasami.

Brnąłem idąc grząską drogą,
utopiony w filantropii,
niosąc bagaż cudzych marzeń,
oczekiwań i utopii.


To nic że bolało, że było tak źle,
że żyć się nie chciało, bo wszystko na nie,
że ciągle pod górę, a wiatr w oczy wiał.
I cóż mi z tych rzeczy, tych których bym miał?


Miałem kiedyś wielkie plany,
coś dla siebie chęć zbudować,
lecz się ludzie postarali,
by mi plany pokrzyżować.

W cudzym życiu osadzony,
zplątany w cudze sprawy,
iść musiałem przygarbiony,
dotykając nosem trawy.

Lecz nie twierdzę że to wszystko
bez nauki dla mnie było,
warto było długo cierpieć,
by się teraz lepiej żyło.


To nic że tak było, że tak było źle,
że świat był ponury i nastroje złe,
że dni ołowiane, odeszły już w dal,
a mnie dziś niczego, naprawdę nie żal.

wtorek, 20 marca 2012

" ŚWIADECTWO "



Na brudnej stacji,
z brudnym bagażem,
w brudnej koszuli
i życia stażem,
siedział człowieczek
zrezygnowany,
smutny, wzgardzony
i pokonany.

A przed nim ściana
stała bez drzwi,
chyba już doszedł
do kresu dni.
Chyba już koniec
jego niedoli,
chyba przestanie,
boleć co boli.

A wtedy nagle
zadziałał Bóg,
działał przez ludzi,
bo też tak mógł,
i ten człowieczek
z ławeczki wstał,
wziął czyste życie,
co mu Bóg dał.

Poszedł wśród ludzi,
gdzie czysto jest,
żeby pomnażać
ten Boski gest,
bo Bóg rozdaje
szczodrze swe dary,
owcom co wrócić
chcą znów do wiary.

Jak marnotrawny
syn kiedyś też,
powróć do Ojca
i jemu wierz,
bo tam gdzie naszych
kres możliwości,
tam czeka serce
pełne miłości.

Jego miłością
żyję co dnia,
a tym człowieczkiem
to byłem ja.
Dobrze mi Panie
na twoim dworze,
chwała Ci za to,
mój dobry Boże.

poniedziałek, 19 marca 2012

" ZAJĄC WIELKANOCNY "

Pewien zając,
bardzo młody,
szarej maści
i urody,
był znudzony
tą szarzyzną
i miejscową
zajęczyzną.
Marzył by mieć
życie nowe,
zajączkowo
-kolorowe.

Więc żegnając
swe ojcostwo,
braci, siostry
i wujostwo,
mając nawet
babcie szare,
wnet opuścił
kąty stare,
a że nie miał
geografii,
to był tępy
z topografii.

Błądził ciągle,
co rusz stawał,
patrzył, wąchał,
na zad siadał,
lecz z uporem
dalej skikał,
a świat szary
za nim znikał.
Często głodny,
przemoczony,
spał pod miedzą
umęczony.

Czasem pieski
wywąchały,
czasem śrutem
częstowali,
też przejść musiał
czasem bokiem,
przed jastrzębia
ukryć zwrokiem
i nie łatwe
wszystko było,
by marzenie
się spełniło.

Lecz uparte
biedaczysko,
doszło tam,
gdzie było wszystko,
takie cudnie
kolorowe,
tak ciekawe
i tak nowe.
Patrzył zając
i nie wierzył,
że tak wiele
w drodze przeżył.

By móc teraz
zagrać rolę,
jedną z głównych
na tym stole.
Jest tu babka
i baranek,
barwny koszyk
jest pisanek,
są gałązki
borowinki,
chlebuś, masło,
plastry szynki.

Przyszło z wiosną
nowe życie
i smakuje
wyśmienicie,
więc zajączek,
nasz młodziutki,
zacznie robić
się słodziutki
i po chwili
już cukrzany,
siądzie barwnie
lukrowany.

Zieleniutką
ma traweczkę
i różową
kokardeczkę,
tam gdzie bazie
i kurczaczek,
ma swe miejsce
nasz szaraczek.
Dobre miejsce
to dla niego.
Alleluja!!!
Wesołego!

środa, 14 marca 2012

" BYŁAŚ MI "

Odejdź Beato,
już kończy się lato.
Już łąki skoszone
i zboże zwiezione.

A jesień polami
idzie przed nami
i szumią już drzewa,
że rozstać się trzeba.

Ja nie chcę dziewczyny
i jej pajęczyny.
Więc idź gdzieś przed siebie,
gdzie nikt nie zna ciebie.

..........................................................................




Byłaś preludium
do przyszłych wydarzeń
i buldożerem
do burzenia marzeń.

Byłaś żywiołem,
który niszczy i rujnuje.
Uncją trucizny,
która tak skutecznie truje.

Byłaś mi wszystkim,
czego mi nie było trzeba
i losu darem,
który nie pochodził z nieba.

wtorek, 13 marca 2012

" ŁZA "

Łza - kropelka słona,
choć niechciana, a uroniona.
O wiele za mała,
by trwać z uczuciem z którego powstała.



Łza - dowód wzruszenia,
pamiętnik żalu i chwili cierpienia.
Memoriał życia w kropli spisany,
nigdy nie będzie więcej czytany.

Łza - Dekonspirator wnętrza człowieczego,
odbicie duszy i siły jego.
Mokra cząsteczka jego słabości,
owoc cierpienia, smutku, radości.

poniedziałek, 12 marca 2012

" KILKA PYTAŃ "

Cóż to jest miłość?
Dziwne uczucie.
Niespodziewane
serca ukłucie?

Cóż ciekawego
w środku się dzieje,
że człowiek nie śpi
i prawie nie je?

Czemu tęsknotą
pachnie rozstanie
i się tak dłuży
oczekiwanie?

Czemu jest dobrze
wszystko na pozór?
Jednak rozsądku
rośnie niedobór.

Czemu się oczy
sycą zachwytem,
oczarowane,
jak mgłą spowite?

Po co człek drogi
nadrabia tyle,
gdy mu nad głową
krążą motyle?

Po co używa
światła prędkości,
by adorować
obiekt miłości?

Czemu ten płomień
człowiek zdmuchuje
i przywiązaniem
go zastępuje?

Czemu nas nie ma
tam na stanicy
i nie strzeżemy
cienkiej granicy?

Czemu tak często
ją przechodzimy,
a potem tylko
nienawidzimy?

środa, 7 marca 2012

" SZCZYPIOREK "

Mój szczypiorku,
mój malutki,
rośnij duży,
zieleniutki.

Tak codziennie
mu gadałem
i troskliwie
doglądałem.

Wystawiłem
go na słonko,
aby potem
mieć jedzonko.

A jak wyrósł
na szczypiora,
myślę sobie,
zjeść go pora.

Już kanapek
narobiłem,
już wędlinkę
położyłem.

Już skroiłem
pomidora,
tylko jescze
dać szczypiora.

Już z nożykiem
biegnę w mig,
a tu szczypior
z okna znikł.



Więc spieniłem
się okropnie,
niech to kaczka
i gęś kopnie.

Kto miał tyle
tu tupetu
i mi dźwignął
z parapetu.

Mój szczypiorek,
mą krwawice,
niech no ino
drania chwycę.

Te numery
to nie ze mną!
Moim kosztem
ruszać gębą?

Wkrótce śledztwo
wykazało,
że to babsko
zaj...

Co pod oknem
się kręciło,
niby w trawie
coś zgubiło.

Tak bezczelnie!
Bez pytania!
Już ją zmuszę
do żygania.

Niech no ino
tu znów przyjdzie,
to jej szczypior
bokiem wyjdzie.

Ku przestrodze
wiersz ten tworze,
nie hodujcie
nic na dworze.

wtorek, 6 marca 2012

" JAMNIK "

Będąc na targu razu pewnego,
niechcący wszedłem do placu psiego,
a że nie mając tu interesu,
szybko wyjść chciałem z tego biznesu.
Wtem pośród szczekań, pisków, skomlenia,
wpadły na siebie nasze spojspojrzenia.
Oczy miał takie łzawobłyszczące,
i takie smutne, wręcz błagające.

Uszy pociesznie w dół mu zwisały
i choć był długi, to taki mały.
Powstała szybko dwóch serc wspólnota,
więc go kupiłem, choć miałem kota.
Nie będę darmo kotu lał mleka,
jak na obcego leń nie zaszczeka.
I go pod kurtką przyniosłem w progi,
a pies wnet odżył, stanął na nogi.
Może nie nogi ale na łapy,
najpierw mi pogryzł z rogówki klapy.
Gęsto i często robił kałuże,
oczy miał przy tym niewinnie duże.
Kota pozbawił z piachem kuwety,
w domu nie będzie srał już niestety.

I nad biedakiem tak zapanował,
lizał go, lizał, hpnotyzował,
że to kocisko śliną spływało,
całe mokruśkie z domu pognało.
Teraz tu wpada na małą chwilkę,
na spodek mleka i na wędlinkę,
a skoro nie ma z kuwetą piachu,
to chyba lepiej jest mu na dachu.

A mały łobuz dalej grasował,
dwie pary butów mi wykasował,
metr kwadratowy zjadł mi tapety,
a to nie wszystko jeszcze niestety.
Kabel do radia, sznur od żelaska.
Wiem kiedy szkodzi!
Jak głośno mlaska.
Drzwiczki od szafek, nogi od ławy,
wszystko jest fajne i do zabawy.
A kiedy do snu przychodzi pora,
to już pod kołdrą mam tam potwora.
Lecz coraz częściej śpie na kanapie,
bo bestia w nocy za głośno chrapie.
Mimo że psoty to jego mania,
to tak naprawdę uwielbiam drania
i mimo tego że nie da spć,
niech dumna będzie jego psia mać.

" ŚMIERĆ "

Jesienią ją spotkałem,
siedziała przygarbiona,
a wiatr jej suche liście
sypał na ramiona.

Przegarniał siwe włosy,
wciskał pod kapotę,
jak by chciał zatrzymać
smutną jej robtę.

I poszła moim śladem,
została moim cieniem,
choć chciałem ją przegonić,
rzucając w nią kamieniem.

A potem była zima
i mróz malował szkło,
a ona ciągle była
i jej parszywe zło.

Szarością ozdobiła
w mym domu wszystkie ściany
i słońce ugasiła
ciężkimi kotarami.

Snuła się po nocach
nucąc mi koszmary,
z krzykiem się budziłem,
zimnym potem zlany.

Trzymała mnie za duszę,
za ręce i za nogi,
czasami mnie puszczała,
by wieszać nekrologi.

I z zimną kalkulacją
skracała me oddechy,
ważyła me zasługi,
liczyła moje grzechy.

Lecz nigdy nie lubiła,
gdy się się za mocno schlałem,
bo drwiłem z niej, szydziłem,
i wcale się nie bałem.

A potem gdzieś wybyła,
zniknęła na dni parę,
polazła do sąsiada,
zakończyć całą sprawę.

Tak bardzo ją błagałem,
marzyłem o tym skrycie,
niech wreszcie już to zrobi,
niech zamknie moje życie.

Lecz ona była głucha,
bez duszy i bez serca,
jak zimna bryła lodu,
co w piersi ma morderca.




A mnie dręczyła rozpacz,
a mnie męczyła trwoga,
bo ja już nie wierzyłem,
że szansę mam u Boga.

Więc sam się tam wybrałem,
gdzie biuro ma sam Bóg,
On palcem mi pogroził,
wyrzucił mnie za próg.

Gdy znowu tu przybyłem
i z oczu spadły mgły,
to bardzo się wstydziłem,
na siebie byłem zły.

I tak to zrozumiałem,
nie może już tak być,
bo żeby być szczęśliwym,
w pokorze muszę żyć.

A ją już nie widuję,
jej zapach zapomniałem,
została w starym domu,
z którego w końcu zwiałem.

Ja wiem że mnie odnajdzie,
ze sobą mnie zabierze,
lecz najpierw uczknę życia,
powącham, dotknę, zmierzę.

A kiedy przyjdzie pora,
by żegnać już ten świat,
to dumę chciałbym poczuć,
z przeżytych moich lat.

" ZDZIWIENIE "



Zmarłem dziś rano
mocno zdziwiony,
nie wykąpany,
nie ogolony.

Muszę tu przyznać
problemy miałem,
bo nigdy wcześniej
nie umierałem.

Chciałem jak zwykle
iść do Biedronki
ale niestety
niewładne członki.

Więc taki wniosek
wypływa z tego.
- Bardzo jest trudna
rola zmarłego.

Z tego co dobrze
się oriętuję,
to gdzieś po trzech dniach
się zakopuje.

Więc tyle czasu
mam na obycie,
zwłaszcza że właśnie
skończyłem życie.

Po wypisaniu
mi aktu zgonu,
w czarnym woreczku
wyszedłem z domu.

Potem po mieście
przejażdżka krótka,
mycie, golenie,
wspólna lodówka.

Chciałem z sąsiadem
zawrzeć znajomość,
lecz bardzo sztywny
był to jegomość.

Wpadła mi w oko
laska pod spodem,
lecz bardzo od niej
waliło chłodem.

Więc pomyślałem.
- W nosie was mam,
dalej poradzę
tu sobie sam.

W oczekiwaniu
na swe pochówki,
leżeli wszyscy
w ciszy lodówki.

Tylko agregat
szumiał cichutko,
o tym że życie
trwało za krótko.

Że jeszcze tyle
by się zrobiło,
to na co czasu
nigdy nie było.

Człek by w ugodę
wszedł ze swym wrogiem,
jakoś by raźniej
stanął przed Bogiem.

A tak w ogóle,
inaczej żył,
na wszystkie bzdury
nie tracił sił.

A teraz nic już
nie zmieni tego,
bo zmiany nie są
w gestii zmarłego.

Nigdzie nie pójdzie,
palcem nie ruszy,
nie pisną usta,
co ma na duszy.

Nagle z zadumy
tej się wyrwałem,
zgrzytnęły rygle
i wyjechałem.

Z chłodni na wózek,
z wózka na stół,
na stole gościu
zgiął mnie na pół.

Ręce do góry,
skrzypnęło w barkach,
krawat, koszula
i marynarka.

Zastygłe stawy,
mocno skrzypiące,
dla nieboszczyka
są krępujące.

I gdy już chciałem
zaprotestować,
gość mnie na nowo
zaczął prostować.

Więc tak skrzypiałem,
gdy resztę wkładał,
gwizdając przy tym,
po nosem gadał.

Potem na twarzy
uśmiech mi zrobił,
pudrem i różem
gębe ozdobił.

Jeszcze nie miałem
tyle obciachu
i tylko po to,
by iść do piachu.

Ale na szczęście
się opanował
i znów na wózek
mnie przeładował.

Potem panowie
w czerni przybli
i mnie do lichej
trumny wsadzili.

Widocznie żona
mi poskąpiła
i mi z kartonu
trumne sprawiła.

Pewno za radą
mojej teściowej
nie spoczne teraz
w trumnie dębowej.

Lecz się nie martwię,
odbiję sobię,
za tydzień straszyć
będę je obie.

I karawanem
w niej pojechałem,
no bo innego
wyjścia nie miałem.

Więc z prosektorium
prosto do fary,
między świeczniki,
na stare mary.

Ksiądz coś nawijał,
gdzieś nie daleko,
trudno zrozumieć,
zabite wieko.



Potem na cmentarz
i sztuczne łkanie
i trumna na dół
i zagrzebanie.

Co było dalej?
Zdradzić nie mogę,
każdy sam musi
przebyć tą drogę.

Czy wielki bogacz,
czy lump pod płotem,
demokratycznie
dowie się potem.

Jak na ciułałeś
bogadztwa kupe,
w śmierci godzinie
wsadź sobie w dupe.

06.12.2009r.

piątek, 2 marca 2012

" BAJKA ZIMOWA "

Śnieżek lekko prószy,
mrozik lekko trzyma,
ciesza się bachory,
bo znów przyszła zima.

Pędzą, pędza sanie
przez zaspy, po lodzie,

wiozą mikołaja
o srebrzystej brodzie.

Znowu jest choinka,

znowu będą święta,
spoko drogie dzieci,

mikołaj pamieta.

Ma czerwone wdzianko
i czerwone lica,
nie ma jak to zimią
dobra śliwowica.


Lica ma czerwone,
nawet purpurowe,
rąbli z dziadkiem mrozem
po flaszce na głowę.

Na saniach prezenty,
cała wielka kupa,
między prezentami
mikołaja dupa.


Po bokach dzwoneczki

i lampion naftowy,
z tyłu rejestracja,
dyszel zapasowy.

Z przodu renifery,
oba dużej mocy,
dzisiaj nie co słabsze,
bo też chlały w nocy.

A nad głową batem
strzela z całej siły,
Ależ będa dzieci
dzisiaj się cieszyły.


Raptem zaprzęg staje.
- Co jest do cholery?
Wysiadły mu na raz
oba renifery.

Obszedł dookoła,
przyczyny szukając,
drapiąc się po tyłku,
pojęcia nie mając.

Dalej z nimi cackać
nie miał już ochoty,
chciał im nawet wybić
z głowy te głupoty.

Ale w porę dostrzegł
spuszczone jęzory,
ani grama śliny,
pod oczami wory.

Do sań się oddalił
i z butelką wraca,
musi z nimi wypić,
przecież mają kaca.


Trzy butelki pękły,
puściły suchoty,
pora by się zabrać
wreszcie do roboty.

I wcisnął na sanie,
swój pijany tyłek,
między stosy lalek,
misi, aut, piłek.

- Drogie renifery!
Rumaki północy!
Ruszajcie z kopyta
do pracy tej nocy.

- Drogi mikołaju!
Zaraz wyruszamy
ale będzie lepiej,
jak pierw zaśpiewamy.

A mikołaj słuchał,
jak śpiewali oni,
gówno ich rozumiał,
bo byli z Laponi.

- Niech sobie śpiewają.
lejce z rąk wypuścił.
- A ja się wysikam.
i sanie opuścił.

Stanął za saniami,
wyjął to co trzeba,
sprawił sobie ulgę,
zadar łeb do nieba.

Płynął po nim księżyc,
mrugały gwiazdeczki,
chowając się czasem
za małe chmureczki.

Tak się przy tym wówczas
mikołaj rozmarzył,
że mu się tragiczny
wypadek przydarzył.

Gdy mikołaj kończył
właśnie się odlewać,
to te renifery
już skończyły śpiewać.

A gdy w gacie chował
swój instrument mały,
to te renifery
z kopyta wyrwały.

Pędzą, pędzą sanie,
przez miasta, przez wsie.
A gdzie jest mikołaj?
Bóg to tylko wie?

Wie to jeszcze jeden,
ten co bajkę pisze.

A co było dalej?
Poproszę o ciszę.

Stoi w szczerym polu,
stoi na rozstajach,
drapie się po głowie,
drapie się po jajach.


A że renifery,
to bydlęta głupie,
to jeszcze podrapał
się po swojej dupie.

Na szczęście to bydło
do niego powraca
i to zawsze wtedy,
kiedy mają kaca.

A wy drogie dzieci,
poczekajcie trochę,
na pewno mikołaj
sprawi wam radochę.


I do mikołaja
nie żywcie urazy,
bo był na odwyku
chyba ze trzy razy.

Robił sobie wszywkę
chyba z razy cztery,
tak rozpiły go te
głupie renifery.

Teraz oczka zmrużcie,
nie ma co się gapić.
Śpijcie sobie smacznie,
ja się muszę napić.


Gorącej herbatki,
z cytrynką i miodem,
bo zima za oknem
i świat skuty lodem.

" ROZSTANIE "

Hej! Czy pamiętasz?
Pierwsze spotkanie,
gdy w półlitrówce
przybyłaś na nie.

Ostro się wtedy
za mnie zabrałaś
i wówczas w sobie
mnie rozkochałaś.

Ukłuty żądłem
twojej miłości,
źle się poczułem
i miałem mdłości.

Na zajutrz lepiej
wcale nie było,
nic się nie jadło,
dużo się piło.

Człowiek życzliwy,
co dużo wiedział,
z radą pośpieszył
i mi powiedział.

Jak jesteś słaby
i masz pragnienie,
tym czym się strułeś,
to tym leczenie.

Po tym zabiegu
szybko odżyłem
i w taki sposób,
klina odkryłem.

Przy tobie znowu
było mi dobrze,
cudowne rzeczy
dawałaś szczodrze.

Byłem przy tobie
królem odwagi,
bez zahamowań
i bez rozwagi.

Czego nie miałem,
ty mi dawałaś,
raz przytulałaś,
raz odpychałaś.

Przy tobie w sercu
szczęście gościło,
ból i cierpienie,
gdy cię nie było.

Bezsenne noce
i brak łaknienia,
bojąc się przy tym
własnego cienia.

Oszukiwany
wciąż bez litości,
byłem ofiarą
twojej miłości.

Kochać mi ludzi
nie pozwalałaś,
wszystkich ode mnie
poodsuwałaś.

Szczęście zabrałaś,
dom i rodzinę,
w zamian mi dałaś
wzgardę i drwinę.

Luki tworzyłaś
w mojej pamięci
i prowadziłaś
w ramiona śmierci.

Karmiłaś głodem
mnie na śniadanie,
tak wyglądało
nasze kochanie.

Dosyć już tego!
Koniec cierpienia,
tak dużo jeszcze
mam do zrobienia.

I niech mi dusza
moja wybaczy,
że ją poiłem
łzami rozpaczy.

Już mnie nie zwiodą
twe obiecanki,
nie chcę już więcej
takiej kochanki.

A teraz sobię
litr mleka kupię,
mam ciebie wódo
serdecznie w dupie.

" LIST OD KOCHANKI "

Żalem i bólem
me serce broczy,
smutek się wdziera
ze łzami w oczy.



Z tęsknoty konam
na tym wygnaniu,
czemuś uczynił
tak ze mną draniu.

Byłam na twoje
palca kiwnięcie,
w gąszczu rozterek,
w życia zamęcie.

Troski składałeś
na moje barki,
by mną się sycić,
dzielić na miarki.

Przy tobie byłam
taka szczęśliwa,
zawsze gotowa,
zapobiegliwa.

Nawet by w nocy
było ci lepiej,
znalazłeś zawsze
mnie w nocnym sklepie.

Raz mnie rozbiłeś,
nic się nie stało,
choć muszę przyznać
to zabolało.

Pamiętasz kiedyś,
gdzieś przez godzinę,
ze mną zrywałeś,
bo masz rodzinę.

Odszedłeś sobie,
trzasnąłeś drzwiami,
myślałeś sobie,
że koniec z nami.

Codzienne troski
i głód radości
i smutny życia
odcień szarości.

Nikt cię nie kocha,
nikt nie rozumie,
patrzysz przez okno,
stojąc w zadumie.

Wróciłeś do mnie,
na pół złamany,
ja wybaczyłam
ci mój kochany.

Wtuliłam mocno
w swoje ramiona,
nie osądzałam
jak twoja żona.

Wciąż wybaczałam
twe liczne zdrady,
jak powracałeś,
od swojej baby.

Okrutny byłeś
dla mnie czasami,
gdy się dzieliłeś
mną z kolegami.

Czemu mnie ranisz,
skąpisz mi siebie,
jak źdźbło usycham,
gdy nie ma ciebie.

Marze byś do mnie
urazę schował,
podał mi usta
i mnie kosztował.

I był jak kiedyś
mną upojony
i moich ramion
ciągle spragniony.

By nasza miłość
przetrwała lata,
żebyś poza mną
nie widział świata.

Chcę się oddawać
bez reszty tobie,
chcę być w twym sercu,
nogach i głowie.

Na ciebie zerkam,
z półki w regale,
ty mnie nie widzisz
i nie znasz wcale.

Ja nie pozwolę!
Sobą pomiatać,
zobaczysz będziesz
za mną znów latać.

Więc ukochany,
bardzo cię proszę,
życia bez ciebie
dalej nie zniosę.

Podam ci miłość
swoją na tacy,
będziesz mnie pragnął,
jak inni pijacy.

Czekam na ciebie,
twoje usteczka,
na zawsze twoja,
Czysta Wódeczka.

Ps.
A teraz błagam,
nie mów nikomu,
weź mnie ze sklepu,
zabierz do domu.

czwartek, 1 marca 2012

" KIEŁBASA "

Ponieważ jestem obieżyświatem
Spędziłem wieczór w Ełku raz latem.
Lipiec był piękny, ciepło i miło
i do pociągu sześć godzin było.

Więc podreptałem w miasto z plecakiem,
jeszcze nieznanym mi dotąd szlakiem,
a że skończyły mi się zapasy,
to zakupiłem pęto kiębasy.

I z tym pachnący, francuskim tworem
siadłem na ławce, tuż nad jeziorem.
Ledwo wstrzymując strumienie śliny
chciałem się dobrać już do wędliny.


Zęby gotowe i naostrzone,
częściowo moje, w części państwowe,
rozwarte szczęki,na full zawiasy,
gotowe zmiazdżyć pęto kiełbasy.

I z mózgu sygnał poszedł by żreć,
a zęby mięcho zaczęły trzeć.
Ostro naparły i weszły w pół
i szczękościsku poczułem ból.

Twarde, gumiaste, żyłą wiązane.
Z czego zrobione? Nie rozpoznane.
Uszy mamuta a może łoś.
Co to takiego? Powie mi ktoś?

Postanowiłem próbę ponowić,
może się uda coś z tym tu zrobić.
Ściskam i szarpę, gne to na boki,
tylko po brodzie płyną mi soki.

Chyba dziś będą nici z kolacji,
bo przecież nie dam do reklamacji.
Jak wymamlałem i pośliniłem,
no i paragon już wyrzuciłem.

Ale tak łatwo się nie poddałem,
bo przecież nożyk z sobą zabrałem,
więc szybko kroję w plasry wędlinę,
zwłaszcza że pociąg mam za godzinę.

Leży przede mną w plastrach kiełbasa,
a ślina ciągnie mi się do pasa.
Teraz ja z tobą sobię poradzę,
zaraz do brzuszka mojego wsadzę.


Ostro się teraz za nią zabieram,
biorę do ręki, usta otwieram,
mlaskam ze smakiem i sobię gryzę,
gryzę i gryzę..., końca nie widzę.

O! żesz ty małpo przebrzydła z francji,
brak mi dla ciebie już tolerancji,
już mi zabrałaś cenne godziny,
a ja połykam tylko swe śliny.

Więc nożyk biorę, kroję równiutko,
teraz posiłek będzie trwał krótko.
Samo krojenie problem stwarzało
i choć spocony, to się udało.

Teraz to tego gryźć ja nie muszę,
chyba łykając się nie uduszę.
I łykam wszystko w usta pakuję,
ale niestety mi nie smakuję.

Łykam połykam, połykam łykam,
popijam wodą i znowu łykam.
Smakuje mi to jak trawa z błotem,
jestem zmęczony i zlany potem.

Miałem już dosyć tego przysmaku,
resztę zawinę, schowę w plecaku.
Lecz mój organizm nie wydał zgody,
miast do plecaka, trafił do wody.

Mogłem od razu rzucić w szuwary,
jadły by muchy, jadły komary,
a może rybkom by się dostało,
byłbym dokupił, jakby za mało.

I utrudzony po tej kolacji,
odszedłem cicho w kierunku stacji.
A po tygodniu, doszedł mnie słuch,
że w Ełku nie ma wcale już much.

Ludzie plotkują że jakieś czary,
wytruły w Ełku wszystkie komary.
Ponoć do tego jeszcze bajają,
że ryby i żaby się nie odzywają.

" CEPER "

Górol ci jo nie jest,
kapelusa ni mom,
w kerpcach nigdym nie sedł,
ciupagi nie cymął.

Ale jo wom wsyćkim
pzyznać sie tu muse,
jak oboce góry,
chwyto mnie za duse.

Muse sie tam znalyźć,
wsyćko podotykać,
wsyćkiemu pozirać,
powietza nałykać.

A jak juz w dół zejde
ślaku kryntym torem,
to sie wtedy cuje,
jak bym był górolem.

Zawdy tynsknić bede
za wiatrym łod hal,
a w syrcu mi śpiwać,
jak tymu co zal.

środa, 29 lutego 2012

" ODRAŻAJĄCY, BRUDNI, ŹLI "

Za siódmą górą,
za siódmą rzeką,
może gdzieś blisko,
może daleko

Może na jawie,
może we śnie.
Chcecie to wiedzieć?
Słuchajcie mnie!

Jest takie miejsce
tu na tej ziemi,
że nikt na inne
go nie zamieni.

Różnie tu bywa
co by nie mówić,
ale to miejsce
trzeba polubić.

Zwykli tu ludzie,
zwykłe problemy.
Najczęściej jakie?
Już się dowiemy.

Nie chodzi o to,
chudną czy tyją,
lecz chodzi o to
że dużo piją.

Celem przewodnim
jest tutaj picie,
wejdźmy do domu,
to zobaczycie.


Piją tu w piątek,
piją w sobotę,
pieprzą trzy po trzy,
pieprzą robotę.

Piją już rano
i piją w nocy,
przychodzą inni
im do pomocy.

Jeden coś gada
a drugi chrapie,
a w całym domu
skarpetą capie.

A atmosfera
jest fajna w domu,
od wszystkich bąków,
tych po kryjomu.

Właśnie uwagę
ktoś celną zwraca.
Na Boga chłopy!
My mamy kaca!

I biegną wszyscy
w pełnym sił kwiecie
przez płot, przez kałuże,
by być na mecie.

Pani Danusiu!
My mamy chęć,
daj nam na krechę
tych flaszek pięć.

Dziś brak waluty
mamy niestety,
to daj nam jeszcze
te cygarety.

No to już wszystko
tu w sumie mamy,
teraz do domu
już spier...

A że to dzisiaj
mamy niedzielę,
więc jedną bachniem
tu przy kościele.

Nalej nam bracie,
wszystkim nam nalej,
no bo balanga
musi trwać dalej.

Już po podłodze
ktoś się tam tarza,
nikt z tu obecnych
się nie obraża.

Już trochę było
tu zaśmiecone,
a teraz będzie
ładnie zmiecione.

A jak się pije
to i lać chce się
poszedł i wyrżnął
gość przy sedesie.

Więc biegnie grupa
tam ratunkowa,
A w misce dupa,
a w kiblu głowa.

A tu na izbie
dzikie wcąż wrzaski,
Chura panowie!
Przyszły dwie laski.

I po chwilowej
lasek taksacji,
już przystępują
do adoracji.

I znowu śmiechy
i znowu śpiew,
nagle ktoś pyta.
A gdzie jest zlew?

- Był ale nie ma,
i mam go w dupie,
gdzieś teraz leży
na jakimś skupie.

Gość który ręcę
obmywać chciał,
bardzo skwaszone
oblicze miał.

A kiedy wracał
wyrżnął w pół drogi,
bo go podmyła
fala podłogi.

Leci wanienka,
lecą talerze,
nikt tego za złe
jemu nie bierze.

Wtem jedna laska
o posłuch prosi
i taki toast
do góry wznosi.

Chciałam wam wszystkich
kroku dotrzymać,
lecz teraz muszę
iść się wyrzygać!

Leje się wóda,
krążą sztagany,
ciężkie dyskusje,
lecz film urwany.

Pod stołem żarcie,
na stole pety,
taki był finał
tego niestety.

A rano smutno
tak dookoła
i tylko dusza
ratunku woła.

A gość co pot swój
z czoła ociera,
wciąż obiecuje
że dziś umiera.

Ten co u lasek
miał powodzenie,
patrzeć nie może
dziś na jedzenie.

A inny łyka
zrobił kranówki,
wczoraj był mistrzem
tej potańcówki.

Gość co na kiblu
wczoraj hamował,
dzisiaj trzy razy
już wymiotował.

I leżą bladzi,
jak żywe trupy
nadają się do
wytarcia dupy.


Będą tak leżeć
Gdzieś przez trzy doby,
Aż w organizmach
wzrosną zasoby.

A jak nie cały
tydzień przeminie,
napewno każdy
znowu się spije.

I tak czas leci,
roczek po roku,
tyle okazji
na każdym kroku.

Prawda że fajne?
Sami powiedzcie.
Chcecie się nachlać?
To z nimi siedzcie.

Tylko pomyślcie
czy się opłaca,
tak na okrągło
przeżywać kaca.

I przez to leżeć
całe trzy doby,
chyba że macie
dawce wątroby.

" URODA "

Na spacerze stara baba,
mocno pomarszczona,
miała szczęście bo na trawie
znalazła kondoma.

Obie ręce wnet złożyła,
dziękczynnie do nieba,
no bo właśnie tego czegoś
było jej potrzeba.

Rozejżała się na boki
czy ją kto nie widzi,
no bo niby stara baba
a jednak się wstydzi.

Cicho, pusto dookoła,
ani żywej duszy,
a tu prosze, starej babie
rumienią się uszy.

Tętno wzrasta, serce wali,
cała rozpalona,
wyciągnęła prawą rękę,
by podnieść kondoma.

Gdy go z trawy podnosiła
krzyknęła z radości,
bo się bardzo ucieszyła
z jego zawartości.

Więc zrobiła tuż przy wlocie
węzełek niewielki,
by broń boże nie uronić
nawet pół kropelki.

Potem szybko do torebki
kondoma schowała,
podniecona znaleziskiem
do domu pognała.

Drzwi zamknęła, szczelnie okna
wszystkie zasłoniła
i w łazience sobie kąpiel
gorącą sprawiła.

Po kąpieli szlafrok wdziała,
Turban okręciła
i na pufie tuż przy lustrze
się usadowiła.

Znowu mocniej zastukało
serce starej babie,
bo z torebki wyciągnęła
to co było w trawie.

Potem głową pokiwała,
sporo było tego,
widać że to należało
do chłopa zdrowego.

Chciała się do środka dostać,
nie mogła palcami,
bo węzełek się zaciągnął,
musiała zębami.

Jak się baba uporała
z tym małym problemem,
to swą gębę smarowała,
tak jak jakimś kremem.

Wszystkie baby zazdrościły
babie dookoła
że jej zmarszczki poznikały
z szyji, brody, czoła.

Gdy pytały o szczegóły
co pomogło babie,
to im w końcu wyzdradziła
co znalazła w trawie.

Na ławeczkach stare baby
parki okupują,
Lecz niestety bardzo rzadko
kondomy znajdują.

To że rzadko się to zdarza
nie powinno dziwić,
ale tego stare baby
powinny się wstydzić.

Jak namówić jakieś dziewcze
na numerek w trawie?
Jak tuż obok stara baba
czycha już na ławie.

" BAMBO MURZYNEK "

Bambo murzynek
dziś w stanach mieszka,
szefem jest mafii
ten nasz koleżka.

Uczy się pilnie
roli gangstera,
pali cygara,
dobrze ubiera.

Przywiózł ze sobą

pomysł z afryki,
by rozprowadzać
tu narkotyki.

Stawia na rozwój
swojej kariery
i na kaliber
czterdzieści cztery.

Członkowie mafii
są mu oddani,
ci co nie byli,
już pochowani.

Wielu tu ludzi
żyje w rozpaczy,
tak ich przygniata
ciężar haraczy.

Panny z ulicy
bierze cholera,
bo im nasz Bambo
utarg zabiera.

Najgorzej mają
gracze w casynach,
bo długi mają
u skur...

I choć go cały
Harlem dziś słucha,
kiedyś zaj...
tego czarnucha.

" NIEŚMIAŁA MIŁOŚĆ "

Nieoczekiwanie,
niespodziewanie
do mego serca,
wpadło kochanie

Ja już niczego
w życiu nie chciałem,
lecz się zmieniło,
gdy Cię ujrzałem

Mahoń we włosach,
zielone oczy,
cudowne usta,
uśmiech uroczy

Co dzień cię widzę,
ciągle za mało,
choć odrobinkę,
coś by mi dało

Szukam po mieście,
krążę w dzielnicy,
chcąc spotkać Ciebie,
gdzieś na ulicy

Przy tobie stoję,
w tramwaju, z boku,
we włosów woni,
pławie amoku

Wieczorem ciągle,
w okna się patrzę
i liczę na to,
że Cię zobaczę

Mało co jadam
i nie śpię nocą,
ktoś mógłby w reszcie,
przyjść mi z pomocą

Ja nad rozsądkiem
straciłem władzę,
i z tą miłością
nic nie poradzę

Okaż mi Miła,
troszkę litości,
by nie co pomóc,
mej nieśmiałości



Ja tyle rzeczy,
chciałbym powiedzieć,
lecz jak to zrobić,
Bóg raczy wiedzieć

Jutro ci powiem,
wciąż obiecuję,
nie robię tego,
bo się krępuję

Gdy Ciebie widzę,
przy tobie stoję,
odwagę tracę,
panicznie boję

Drżące mam ręce,
z waty kolana,
nie śmiem zapytać,
czy chcesz kochana…?

Nie śmiem cię dotknąć,
boję się mówić,
boję się nawet,
że nie polubisz

A ja tak bardzo,
chwili chcę dożyć,
by moje serce,
w twych dłoniach złożyć

Kochać obłędnie
i bez wytchnienia,
bez możliwości
zastanowienia

Miłość w mym sercu
Tobie przyniosę,
uśmiech, pogodę,
w twe życie wniosę

Jeśli zapragniesz,
gwiazdkę dam z nieba,
bo mnie dwa razy,
mówić nie trzeba

Pójdę za Tobą,
na koniec świata,
tylko Kochana,
ośmiel wariata.

" KLĘSKA "



Zimno, ponuro i pusto w mej duszy,
nadzieja już dawno wygasła.
Liście opadły, śnieg pierwszy prószy
i kromka w kieszeni bez masła.


A oczy smutne, gdzieś w dal wpatrzone,
łez oczekują gdyż brakło,
ledwo dźwigając powieki zmęczone,
pragną wyjść z mroku na światło.

Żalu już nie ma i bunt zaduszony,
klęska zwiastunem rozpaczy.
Idę złamany, idę skruszony
Już życie nic dla mnie nie znaczy.

Cudem to wszystko jakoś przeżyłem
i życie nowe dostałem.
Mocno od dna swego odbiłem
i Pana Boga spotkałem.

" POŻEGNANIE "



HEJ ! CZY PAMIĘTASZ
PIERWSZE SPOTKANIE ?
GDY W PÓŁLITRÓWCE
PRZYBYŁAŚ NA NIE

OSTRO SIĘ WTEDY
ZA MNIE ZABRAŁAŚ
JUŻ WÓWCZAS W SOBIE
MNIE ROZKOCHAŁAŚ

UKŁUTY ŻĄDŁEM
TWOJEJ MIŁOŚCI
ŹLE SIĘ POCZUŁEM
I MIAŁEM MDŁOŚCI

NAZAJUTRZ LEPIEJ
WCALE NIE BYŁO
NIC SIĘ NIE JADŁO
DUŻO SIĘ PIŁO

CZŁOWIEK ŻYCZLIWY
CO DUŻO WIEDZIAŁ
POŚPIESZYŁ Z RADĄ
I MI POWIEDZIAŁ

JAK JESTEŚ SŁABY
I MASZ PRAGNIENIE
TYM CZYM SIĘ STRUŁEŚ
TO TYM LECZENIE

PO TYM ZABIEGU
SZYBKO ODŻYŁEM
I W TAKI SPOSÓB
KLINA ODKRYŁEM

PRZY TOBIE ZNOWU
CZUŁEM SIĘ DOBRZE
CUDOWNE RZECZY
DAWAŁAŚ SZCZODRZE

BYŁEM PRZY TOBIE
KRÓLEM ODWAGI
BEZ ZAHAMOWAŃ
I BEZ ROZWAGI


CZEGO NIE MIAŁEM
TY MI DAWAŁAŚ
RAZ PRZYTULAŁAŚ
RAZ ODPYCHAŁAŚ

PRZY TOBIE W SERCU
SZCZĘŚCIE GOŚCIŁO
BÓL I CIERPIENIE
GDY CIĘ NIE BYŁO

BEZSENNE NOCE
I BRAK ŁAKNIENIA
BOJĄC SIĘ PRZY TYM
WŁASNEGO CIENIA

OSZUKIWANY
WCIĄŻ BEZ LITOŚCI
BYŁEM OFIARĄ
TWOJEJ MIŁOŚCI

KOCHAĆ MI LUDZI
NIE POZWALAŁAŚ
WSZYSTKICH ODE MNIE
POODSUWAŁAŚ

SZCZĘŚCIE ZABRAŁAŚ
DOM I RODZINĘ
W ZAMIAN MI DAŁAŚ
WZGARDĘ I KPINĘ

LUKI TWORZYŁAŚ
W MOJEJ PAMIĘCI
I PROWADZIŁAŚ
W RAMIONA ŚMIERCI

DAWAŁAŚ GORYCZ
MI NA ŚNIADANIE
TAK WYGLĄDAŁO
TWOJE KOCHANIE

DOSYĆ JUŻ TEGO
ZMORO PRZEKLĘTA
NIECH MOJE SERCE
CIĘ NIE PAMIĘTA

NIECHAJ MI DUSZA
MOJA PRZEBACZY
ŻE JĄ POIŁEM
ŁZAMI ROZPACZY

JUŻ MNIE NIE ZWIODĄ
TWE OBIECANKI
JUŻ NIE CHCĘ WIĘCEJ
TAKIEJ KOCHANKI

DZIŚ SOBIE W SKLEPIE
LITR MLEKA KUPIĘ
A CIEBIE WÓDO
MAM TERAZ W DUPIE.

" SENS ŻYCIA "

ZOSTAWIŁEM DOM PRZED LATY
BY UNIKNĄĆ PRZEZNACZENIA
ŻÓŁTE ZDJĘCIA, USCHŁE KWIATY
I RACHUNKI DO SPŁACENIA

NIC ZE SOBĄ NIE ZABRAŁEM
DO JEDZENIA, NIC DO PICIA
W DŁUGĄ DROGĘ SIĘ WYBRAŁEM
BY POSZUKAĆ SENSU ŻYCIA

NIE ZABRAŁEM PARASOLA

ANI MAPY DO PLECAKA
RAZEM ZE MNĄ POSZŁA DOLA
CO TAK BYŁA BYLE JAKA

SŁOŃCE RADOŚĆ MI DAWAŁO,

ROZŚWIETLAJĄC SMUTNE DNI
A GDY KOGOŚ BRAKOWAŁO
TOWARZYSZYŁ KSIĘŻYC MI


NOC MNIE NIE RAZ ZAPROSIŁA
NA MATERAC Z WONNYCH ŁĄK
KOCEM Z GWIAZD MNIE OTULIŁA
SŁOWIK NUCIŁ RZEWNY SĄG

WIELE RZECZY ZOBACZYŁEM
WIELU LUDZI NAPOTKAŁEM
NIGDZIE DŁUGO NIE POBYŁEM
NIGDZIE MIEJSCA NIE ZAGRZAŁEM


WSZĘDZIE LUDZIE TACY SAMI
NIC NIE MIELI DO UKRYCIA
ZAGONIENI, ZALATANI
TEŻ NIE ZNALI SENSU ŻYCIA

CÓŻ NIESZCZĘŚNI DAĆ MI MIELI
PRÓCZ ZWĄTPIENIA, ŻALU, GDYBAŃ
JAK TEŻ SAMI NIE SŁYSZELI
O MYM CELU POSZUKIWAŃ

TU PRZYSIADŁEM, TAM POSTAŁEM
WYSŁUCHUJĄC NARZEKANIA
ODPOWIEDZI NIE DOSTAŁEM
NA GNĘBIĄCE MNIE PYTANIA

ODCHODZIŁEM ZAWIEDZIONY
POGRĄŻONY W MEJ UDRĘCE
I ZUPEŁNIE PRZEŚWIADCZONY
ŻE SIĘ TYLKO W KÓŁKO KRĘCĘ

I MIJAŁY DNI BEZBARWNE
DNI BEZ WIARY I NADZIEI
CZYŻBY WSZYSTKO TO NA MARNE?
A SZCZĘŚLIWI NIE ISTNIELI?

WTEDY W MIEJSCU PRZYSTANĄŁEM
I UPADŁEM NA KOLANA
RĘCE W GÓRĘ WYCIĄGNĄŁEM
BY ZAPYTAĆ O TO PANA

NIC DO USZU MI NIE SZEPNĄŁ
NIC NA OCZY NIE POKAZAŁ
W MOIM SERCU SIĘ UŚMIECHNĄŁ
ALE Z NICZYM SIĘ NIE ZDRADZAŁ

I WZDYCHAJĄC Z KOLAN WSTAŁEM
NIC NIE BĘDĄC POKRZEPIONY
WSZAK NADZIEI JUŻ NIE MIAŁEM
ŻE JA BĘDĘ ULECZONY

WIĘC Z UŚMIECHEM W DAL POSZEDŁEM
BO MI BYŁO WSZYSTKO JEDNO
LECZ DALEKO NIE USZEDŁEM
BO ZNALAZŁEM RZECZY SEDNO


ZROZUMIAŁEM ŻE ISTOTA
RZECZY W SERCU MOIM LEŻY
SENSU ŻYCIA W NIM PROSTOTA
I ODE MNIE TO ZALEŻY

W DUSZY MIEĆ KAWAŁEK NIEBA
W SERCU RADOŚĆ I POGODĘ
TAK NIEWIELE W SUMIE TRZEBA
TYLKO SWOJĄ NA TO ZGODĘ

CZĘSTO W ŻYCIU TAK SIĘ DZIEJE
ŻE DALEKO COŚ SZUKAMY
GDY STRACIMY JUŻ NADZIEJĘ
W SWOIM SERCU ODKRYWAMY.

" DEZYDERATA PO ŚLĄSKU "

Łaź po tym piźnientym świecie byz nerwów, obocz jak to fajnie gdy niy ma larma. Jak ino możesz niy zapirając sie samygo siebie, zawdy bydź dlo inkszych kamratym. Jak mosz recht to godyj, jak niy, to zawrzyj pysk i słuchej. Nawet głupieloki i inksze zaprzańce poradzą prawić. Niy równej sie z inkszymi, bo bydom lepsi i gorsi łod ciebia.[Image]Bydź rady co mosz, abo co bydziesz mioł. Niy obijoj sie w robocie, bo jako łona by niy była, bez nio bidy klepoł niy bydziesz. Markuj by nic po głuptoku niy robić, bo cie inkszy pieron ofulo. Każdy mo swojygo fyrtnioka i kajsik gno, ty zaś mosz żyć po swoiymu. Mosz być sobom i pszojać inkszym. Niech cie Ponbóczek broniy, co by ci sie co złego niy prziytrafiyeło, bo wtydy tylko przajanie zadek ci łobroniy. Niy ciepej peronami i niy ślimtoj jak cie starość dopado, bo stare lata tyż mogom być pierońsko fajne. Zadbej o siła ducha, bo jak bydziesz mioł frasunek abo inksze hercklekoty, rada sie doł. Nie siedź som w doma bo łogupniesz, wyleź kajś i godej z ludźmi. Jak mosz co do roboty, to rób a jak mosz laba to dychoj. Ponbóczek stworziył ciebie, tak jak te gwiozdkiy i drziywa i mosz fest prawo tu być. Niy mosz co mieć wontów. I niy bydź na bakier z Ponym Bogiyem, bo co byś ło niym niy myśloł i co byś łod niego nie chcioł, gdzie byś nie boył, co byś nie robiyoł w cołkiym tym romplowaniu dbej o swa dusza. To żeś jest pieroński gizd i fulosz som siebia i kamratów to jedno. To że mosz czasami wszystkiego dość i mosz ochota ciepnąć tym wszystkim to dwa. Że niy mosz tego co byś chcioł, trziy. Atoli jeszcze na tym świecie jest dur gryfnie.
Dej sie pozór i rób tak, byś sie w szczynściu jeszcze podychoł.