mrozik lekko trzyma,
ciesza się bachory,
bo znów przyszła zima.
Pędzą, pędza sanie
przez zaspy, po lodzie,

wiozą mikołaja
o srebrzystej brodzie.
Znowu jest choinka,

znowu będą święta,
spoko drogie dzieci,

mikołaj pamieta.
Ma czerwone wdzianko
i czerwone lica,
nie ma jak to zimią
dobra śliwowica.

Lica ma czerwone,
nawet purpurowe,
rąbli z dziadkiem mrozem
po flaszce na głowę.
Na saniach prezenty,
cała wielka kupa,
między prezentami
mikołaja dupa.

Po bokach dzwoneczki

i lampion naftowy,
z tyłu rejestracja,
dyszel zapasowy.
Z przodu renifery,
oba dużej mocy,
dzisiaj nie co słabsze,
bo też chlały w nocy.
A nad głową batem
strzela z całej siły,
Ależ będa dzieci
dzisiaj się cieszyły.

Raptem zaprzęg staje.
- Co jest do cholery?
Wysiadły mu na raz
oba renifery.
Obszedł dookoła,
przyczyny szukając,
drapiąc się po tyłku,
pojęcia nie mając.
Dalej z nimi cackać
nie miał już ochoty,
chciał im nawet wybić
z głowy te głupoty.
Ale w porę dostrzegł
spuszczone jęzory,
ani grama śliny,
pod oczami wory.
Do sań się oddalił
i z butelką wraca,
musi z nimi wypić,
przecież mają kaca.

Trzy butelki pękły,
puściły suchoty,
pora by się zabrać
wreszcie do roboty.
I wcisnął na sanie,
swój pijany tyłek,
między stosy lalek,
misi, aut, piłek.
- Drogie renifery!
Rumaki północy!
Ruszajcie z kopyta
do pracy tej nocy.
- Drogi mikołaju!
Zaraz wyruszamy
ale będzie lepiej,
jak pierw zaśpiewamy.
A mikołaj słuchał,
jak śpiewali oni,
gówno ich rozumiał,
bo byli z Laponi.
- Niech sobie śpiewają.
lejce z rąk wypuścił.
- A ja się wysikam.
i sanie opuścił.
Stanął za saniami,
wyjął to co trzeba,
sprawił sobie ulgę,
zadar łeb do nieba.
Płynął po nim księżyc,
mrugały gwiazdeczki,
chowając się czasem
za małe chmureczki.
Tak się przy tym wówczas
mikołaj rozmarzył,
że mu się tragiczny
wypadek przydarzył.
Gdy mikołaj kończył
właśnie się odlewać,
to te renifery
już skończyły śpiewać.
A gdy w gacie chował
swój instrument mały,
to te renifery
z kopyta wyrwały.
Pędzą, pędzą sanie,
przez miasta, przez wsie.
A gdzie jest mikołaj?
Bóg to tylko wie?
Wie to jeszcze jeden,
ten co bajkę pisze.

A co było dalej?
Poproszę o ciszę.
Stoi w szczerym polu,
stoi na rozstajach,
drapie się po głowie,
drapie się po jajach.

A że renifery,
to bydlęta głupie,
to jeszcze podrapał
się po swojej dupie.
Na szczęście to bydło
do niego powraca
i to zawsze wtedy,
kiedy mają kaca.
A wy drogie dzieci,
poczekajcie trochę,
na pewno mikołaj
sprawi wam radochę.

I do mikołaja
nie żywcie urazy,
bo był na odwyku
chyba ze trzy razy.
Robił sobie wszywkę
chyba z razy cztery,
tak rozpiły go te
głupie renifery.
Teraz oczka zmrużcie,
nie ma co się gapić.
Śpijcie sobie smacznie,
ja się muszę napić.

Gorącej herbatki,
z cytrynką i miodem,
bo zima za oknem
i świat skuty lodem.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz