Miałem kiedyś wszystko prawie,
to mnie jednak nie cieszyło,
nic mi szczęścia nie dawało,
bo nie moje wszystko było.
Cudzym życiem obciążony,
nie swimi problemami,
rzadko mając swoje własne,
własne troski też czasami.
Brnąłem idąc grząską drogą,
utopiony w filantropii,
niosąc bagaż cudzych marzeń,
oczekiwań i utopii.
To nic że bolało, że było tak źle,
że żyć się nie chciało, bo wszystko na nie,
że ciągle pod górę, a wiatr w oczy wiał.
I cóż mi z tych rzeczy, tych których bym miał?
Miałem kiedyś wielkie plany,
coś dla siebie chęć zbudować,
lecz się ludzie postarali,
by mi plany pokrzyżować.
W cudzym życiu osadzony,
zplątany w cudze sprawy,
iść musiałem przygarbiony,
dotykając nosem trawy.
Lecz nie twierdzę że to wszystko
bez nauki dla mnie było,
warto było długo cierpieć,
by się teraz lepiej żyło.
To nic że tak było, że tak było źle,
że świat był ponury i nastroje złe,
że dni ołowiane, odeszły już w dal,
a mnie dziś niczego, naprawdę nie żal.
Pewien zając,
bardzo młody,
szarej maści
i urody,
był znudzony
tą szarzyzną
i miejscową
zajęczyzną.
Marzył by mieć
życie nowe,
zajączkowo
-kolorowe.
Więc żegnając
swe ojcostwo,
braci, siostry
i wujostwo,
mając nawet
babcie szare,
wnet opuścił
kąty stare,
a że nie miał
geografii,
to był tępy
z topografii.
Błądził ciągle,
co rusz stawał,
patrzył, wąchał,
na zad siadał,
lecz z uporem
dalej skikał,
a świat szary
za nim znikał.
Często głodny,
przemoczony,
spał pod miedzą
umęczony.
Czasem pieski
wywąchały,
czasem śrutem
częstowali,
też przejść musiał
czasem bokiem,
przed jastrzębia
ukryć zwrokiem
i nie łatwe
wszystko było,
by marzenie
się spełniło.
Lecz uparte
biedaczysko,
doszło tam,
gdzie było wszystko,
takie cudnie
kolorowe,
tak ciekawe
i tak nowe.
Patrzył zając
i nie wierzył,
że tak wiele
w drodze przeżył.
By móc teraz
zagrać rolę,
jedną z głównych
na tym stole.
Jest tu babka
i baranek,
barwny koszyk
jest pisanek,
są gałązki
borowinki,
chlebuś, masło,
plastry szynki.
Przyszło z wiosną
nowe życie
i smakuje
wyśmienicie,
więc zajączek,
nasz młodziutki,
zacznie robić
się słodziutki
i po chwili
już cukrzany,
siądzie barwnie
lukrowany.
Zieleniutką
ma traweczkę
i różową
kokardeczkę,
tam gdzie bazie
i kurczaczek,
ma swe miejsce
nasz szaraczek.
Dobre miejsce
to dla niego.
Alleluja!!!
Wesołego!
Będąc na targu razu pewnego,
niechcący wszedłem do placu psiego,
a że nie mając tu interesu,
szybko wyjść chciałem z tego biznesu.
Wtem pośród szczekań, pisków, skomlenia,
wpadły na siebie nasze spojspojrzenia.
Oczy miał takie łzawobłyszczące,
i takie smutne, wręcz błagające.
Uszy pociesznie w dół mu zwisały
i choć był długi, to taki mały.
Powstała szybko dwóch serc wspólnota,
więc go kupiłem, choć miałem kota.
Nie będę darmo kotu lał mleka,
jak na obcego leń nie zaszczeka.
I go pod kurtką przyniosłem w progi,
a pies wnet odżył, stanął na nogi.
Może nie nogi ale na łapy,
najpierw mi pogryzł z rogówki klapy.
Gęsto i często robił kałuże,
oczy miał przy tym niewinnie duże.
Kota pozbawił z piachem kuwety,
w domu nie będzie srał już niestety.
I nad biedakiem tak zapanował,
lizał go, lizał, hpnotyzował,
że to kocisko śliną spływało,
całe mokruśkie z domu pognało.
Teraz tu wpada na małą chwilkę,
na spodek mleka i na wędlinkę,
a skoro nie ma z kuwetą piachu,
to chyba lepiej jest mu na dachu.
A mały łobuz dalej grasował,
dwie pary butów mi wykasował,
metr kwadratowy zjadł mi tapety,
a to nie wszystko jeszcze niestety.
Kabel do radia, sznur od żelaska.
Wiem kiedy szkodzi!
Jak głośno mlaska.
Drzwiczki od szafek, nogi od ławy,
wszystko jest fajne i do zabawy.
A kiedy do snu przychodzi pora,
to już pod kołdrą mam tam potwora.
Lecz coraz częściej śpie na kanapie,
bo bestia w nocy za głośno chrapie.
Mimo że psoty to jego mania,
to tak naprawdę uwielbiam drania
i mimo tego że nie da spć,
niech dumna będzie jego psia mać.