Szła sobie Zosia
wzdłuż polnej dróżki,
pachniały w koło
polne kwiatuszki.
W górze lipcowe
świeciło słonko,
skowronek śpiewał
sobie nad łąką.
Szumiało w polu
złociste zboże.
- Daj mi chłopaka
nareszcie Boże!
Daj Panie Boże
wreszcie chłopaka,
bo nie wytrzymam
i będzie draka.
Szła sobie Zosia
wzdłuż owej dróżki,
a z podniecenia
drgały cycuszki.
Myśli w jej głowie
się kotłowały.
- Daj mi chłopaka,
choć by był mały.
Może być z Jasła,
może być z Łodzi,
byle by miał to,
o co jej chodzi.
Byle gotowy
czekał w potrzebie,
byle by mogła
czuć się jak w niebie.
Idzie więc Zosia
i sobie marzy,
oset ją kłuje,
pokrzywa parzy.
Ma już na nogach
zaczerwienienie,
ona ma jednak
inne zmartwienie.
W nocy spać nie da
księżyc za oknem,
bo Zosia nie chce
spać już samotnie.
Leżała by se
z chłopcem u boku
i nie wstawała,
choć by z pół roku.
Szła sobie Zosia
wzdłuż pola drogą,
kopiąc kamienie
ze złości nogą.
Złości się Zosia
kamienie kopie
i coraz bardziej
myśli o chłopie.
A łąki pachną
sianem skoszonym,
a Zosia płonie
ogniem szalonym.
Żar się potężny
w jej ciele budzi
i tylko chłopiec
żar ten ostudzi.
- Gdzie jesteś luby?
Ja cała gorę,
ugaś płomienie
i ocal w pore.
I krzyczy Zosia,
cała rozgrzana.
- Dajcie mi chłopca!
Oj! Dana, dana.
wzdłuż polnej dróżki,
pachniały w koło
polne kwiatuszki.
W górze lipcowe
świeciło słonko,
skowronek śpiewał
sobie nad łąką.
Szumiało w polu
złociste zboże.
- Daj mi chłopaka
nareszcie Boże!
Daj Panie Boże
wreszcie chłopaka,
bo nie wytrzymam
i będzie draka.
Szła sobie Zosia
wzdłuż owej dróżki,
a z podniecenia
drgały cycuszki.
Myśli w jej głowie
się kotłowały.
- Daj mi chłopaka,
choć by był mały.
Może być z Jasła,
może być z Łodzi,
byle by miał to,
o co jej chodzi.
Byle gotowy
czekał w potrzebie,
byle by mogła
czuć się jak w niebie.
Idzie więc Zosia
i sobie marzy,
oset ją kłuje,
pokrzywa parzy.
Ma już na nogach
zaczerwienienie,
ona ma jednak
inne zmartwienie.
W nocy spać nie da
księżyc za oknem,
bo Zosia nie chce
spać już samotnie.
Leżała by se
z chłopcem u boku
i nie wstawała,
choć by z pół roku.
Szła sobie Zosia
wzdłuż pola drogą,
kopiąc kamienie
ze złości nogą.
Złości się Zosia
kamienie kopie
i coraz bardziej
myśli o chłopie.
A łąki pachną
sianem skoszonym,
a Zosia płonie
ogniem szalonym.
Żar się potężny
w jej ciele budzi
i tylko chłopiec
żar ten ostudzi.
- Gdzie jesteś luby?
Ja cała gorę,
ugaś płomienie
i ocal w pore.
I krzyczy Zosia,
cała rozgrzana.
- Dajcie mi chłopca!
Oj! Dana, dana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz